Profesor Jacek Ryszard Przygodzki Całun Turyński jako świadectwo Zmartwychwstania 17 V 2009

Profesor Jacek Ryszard Przygodzki

Całun Turyński jako świadectwo Zmartwychwstania

Pierwsze próby udowodnienia, że Zmartwychwstania nie było, jako pierwsi podjęli faryzeusze żyjący jeszcze przed Zmartwychwstaniem. Oni właśnie poprosili . Gdy się jednak okazało, że Zmartwychwstanie nastąpiło, przepłacili strażników, ażeby ci kłamali, że ciało zostało wykradzione. Oni tak działają po dwóch tysiącach lat, mimo upływu czasu.

Chciałbym przypomnieć w skrócie drogę całunu. Nie mamy zbyt wielu wzmianek w Piśmie Świętym odnośnie interesującego nas tematu. Poza jedną, że Chrystusa widzieli apostołowie. Oni musieli to ukrywać przed resztą Izraelitów, dlatego że dla nich według ich wiary każda rzecz była nieczysta i to najbardziej nieczysta, jaka może być. Czyli oni nie mogli pokazywać tej relikwii Męki Pańskiej swoim współplemieńcom, bo to by ich odrzucało. To było coś z grobu; nieczyste. Wobec tego ukrywali relikwię w obawie, żeby nie dostało się w ręce niewierzących, którzy by natychmiast ją zniszczyli. Było to w północnej części Palestyny. A później całun został przewieziony do Edessy. Było powszechnie wiadomo, że tam nie zniszczą całunu.

Pamiętajmy, że poza ewangeliami mamy jeszcze pewną tradycję. Są też rzeczy nie włączone do kanonu. Z przekazu wynika, że Juda Tadeusz przekazał całun królowi Edessy. Inne wersje głoszą, że zrobił to jeden z uczniów. 

Wobec niebezpieczeństwa muzułmanów całun został zamurowany w bramie miejskiej i przez mniej więcej 400 lat nikt go nie widział. O tym wiedział tylko lud Edessy. Stąd też słynne powiedzenie, zachowane w przekazie ustnym że Chrystus broni bramy. 

Dopiero ok. 400 r. przy jakimś remoncie bramy Edessy całun został odnaleziony. Już wówczas był czczony, bo chrześcijanie tam dominowali. Następnie całun znalazł się w Konstantynopolu. Tam był w pełni czczony i pokazywany. Te dzieje są udokumentowane. Kiedy odbywała się nieszczęsna krucjata, która zniszczyła Konstantynopol, całun przejęli templariusze. Dzięki nim relikwia przybyła do Europy i była przechowywana w tajemnicy. Przez kolejne 200 lat mamy lukę w historii całunu, choć niezupełnie. Bo wiedziano o tym, że był w posiadaniu templariuszy, choć było mało na to dowodów.

Ostatnio ukazała się informacja, że rzekomo ujawniono tajemnicę całunu. Otóż pewna archiwistka znalazła w archiwach Watykanu dokument sporządzony przez młodego templariusza, który przyjmowany do zakonu widział relikwię. Trzeba pamiętać, że u templariuszy był zwyczaj pokazywania relikwii w momencie przyjmowania do zakonu. Opis jest jednoznaczny. Takiej relikwii nie było. Tak więc jest nowy dokument, który uzupełnia lukę w historii całunu. To nie jest nic nowego, tyle, że jest kolejny dowód.

Wiadomo, jak skończyli templariusze. Na pewno ktoś z rodu de Charni postanowił pokazać całun, kiedy uznał, że już nie było niebezpieczeństwa. Zbudował w swoich włościach kościół, do którego sprowadził kanoników, by ci opiekowali się całunem i go pokazywali. Tak więc od tego czasu jest pokazywany. Tam zdarzył się pewien konflikt. Otóż wnuczka tego, który ufundował kościół przekazała relikwię dynastii sabaudzkiej. Dynastia przechowywała go w różnych miejscach, aż do wieku XX, kiedy ostatni z tego rodu przekazał całun papieżowi. Jako miejsce został zachowany Turyn i tam przetrwał po nasze czasy. Tak przedstawia się w skrócie historia całunu. 

Chciałbym przedstawić pokrótce argumenty przemawiające przeciw prawdziwości całunu? Pierwsze dwa pochodzą od duchownych. Otóż byli dwaj biskupi: Henri de Poitiers, który początkowo kwestionował jego prawdziwość, ale gdy okazało się, że jest w jego kompetencji uznał prawdziwość. Całun przyciągał tłumy pielgrzymów, którzy wielokrotnie składali sowite ofiary, pobierane przez zakonników. Z tego był olbrzymi dochód. Biskup z kolei nie miał funduszy na restaurację katedry, stąd też biskup de Poitiers chciał go po prostu przejąć. Po to był jego protest. I rzeczywiście przygotował dokument, w którym ujawniał że autorem całunu jest jakiś malarz i powołał komisję, stwierdzającą, że całun jest falsyfikatem. To zachowało się w odpisach. Nota bene historycy stwierdzili, że jest to niegodna postać. Później sam biskup przyznał, że chciał odzyskać oryginał, nie falsyfikat.

Jego następca Pierre d’Arcis napisał stosunkowo dużo. Co ciekawe, powoływał się na ustalenia komisji powołanej przez Henri de Poitiersa. D’Arcis nie dał wiary temu i zwrócił się do papieża, który nakazał mu milczenie. Tak się skończyła ta interwencja, ale zostały pisma.

Jak z kolei traktować wiarygodność, kto wierzył a kto nie? Papież nie uwierzył. Matilde de Charny, która narażała się na ekskomunikę zakonników, musiała być przekonana o prawdziwości całunu. Ona też przekazała go mocniejszym od siebie – dynastii sabaudzkiej. Tamci ufundowali niesłychanie kosztowny relikwiarz. Mało tego. Ufundowali też ogromne odszkodowanie dla tych kanoników, by ci nie narzekali, że całun im zabrano. Zdjęli też ekskomunikę. Pytanie proste: kto zainwestowałby tak wielkie sumy w falsyfikat? Innymi słowy, współcześni, którzy mieli cokolwiek do powiedzenia, byli przekonani, że jest to oryginał. Ale z kolei na to powołują się po kilkuset latach. Jest to pierwszy dowód, że duchowni krytykowali. Drugi argument był inny i może ciekawszy. Mianowicie po pierwszej fotografii Secondo Pia (1855-1941) – włoski prawnik. Fotograf amator, który jako pierwszy, dnia 28 maja 1898 roku, wykonał fotografię całunu turyńskiego. Były wówczas pierwsze badania, pierwsze oględziny i wnioski. Wtedy też uczony i duchowny Chevalier w 1900 roku, a więc kilka lat później opublikował analizę na podstawie 50 dokumentów i na tej podstawie twierdzi, że jest to malowidło. Było to przekonywujące i można w to uwierzyć. Ale znalazł się pobożny salezjanin, który zbadał owe dokumenty. I stwierdził, że aż 10 nie wiadomo skąd się wzięło, a 40 to albo kopie, albo przetwarzane informacje, pochodzące od tych biskupów. Chodzi głównie o tego drugiego, Pierr’a d’Arcis’a. Dlaczego zatem uczony na podstawie takich przesłanek wydał taki werdykt? W zasadzie metoda była poprawna. Przeanalizował 50 dokumentów. I już wtedy powinien się zainteresować tym, co mówią inni. Powinien mieć jakieś informacje i powinien się zainteresować, co mówią inni. On to zaniedbał i tyle warta jest jego wypowiedź. Właściwie ten salezjanin przedstawił dowody, które są nic nie warte.

Dalej. Był …………………………. Specjalista od analizy obrazów. On został odsunięty, jak podaje książka z powodu złamania reguł postępowania. Nie wiem, co zrobił. Niemniej odsunięto go od tych badań. Ale między innymi chyba dlatego, że on już wsławił się czymś negatywnym. W Instytucie Yale mają mapy Irlandii, która jest sprzed Kolumba. To fragment Ameryki. On to zakwestionował. Analizując jakieś mikrocząstki, zidentyfikował je jako cząstki farby, których nie znano tego związku chemicznego wówczas. I stwierdził wobec tego, że jest to późniejsze dzieło. On się poczuł i dotknięty i zmartwiony. Powołali osobę bardziej kompetentną, która stwierdziła, że on to zrobił źle, bo badał tylko fragment . Jak występuje ten związek chemiczny na całym obszarze i udowodnili, że jego ekspertyza jest nic nie warta, że to nie jest falsyfikat, a oryginał. On po tej wpadce powinien być skończony. Ale głosił prawdę przeciw całunowi, ze jest to malowidło i wobec tego jest popierany. Nie można tego inaczej wyjaśnić. Popieranie i finansowanie różnych takich rzeczy przez dziwnych ludzi, którzy się ukrywają, dziennikarzy, którzy potrafią różne rzeczy wyszperać, nie znaleźli sponsorów, ale się ukrywali. Tak więc ktoś go pewnie finansuje dalej.

Następne w kolejności było datowanie …………….węglowe, dziesięć lat po tej analizie pozytywnej. Była to wielka próba. Na pewno sponsorowane, przygotowane. Pisze się o tym łagodnie, ale wreszcie ktoś się zdenerwował i jawnie stwierdził, że całun jest prawdziwy. W innych książkach jest inaczej. Na przykład jedna z książek w sposób bardzo pozytywny ma tytuł Prawda czy mistyfikacja. Uważam, że nie autor wymyślił tytuł, tylko wydawca ażeby lepiej się sprzedawało. Dlatego też niektóre tytuły są mylące. A ten powiedział: nadszedł czas, by głosić prawdę mocno. On sam był agnostykiem. Całunem zaczął się zajmować ponad dwadzieścia lat temu, żeby upewnić się, że jest to falsyfikat. Ale wyszło zupełnie odwrotnie i się nawrócił. Tamci wręcz publicznie głupcami nazywają tych, którzy uznaj prawdziwość tej relikwii. On też mówił o datowaniu. Powołując się na jego autorytet mogę powiedzieć jasno: to była zmowa. Były przedziwne działania. Mianowicie pewien instytut w Rzymie wskazał na siedem wskazówek, jak to ma być robione. Żaden z tych punktów nie został spełniony. Dlatego, że popełniono szereg błędów w Turynie przez arcybiskupa, bo on mógł dać zgodę bądź nie. Jakoś widocznie został przekonany i te trzy przejęły. Pozostałe poczuły się urażone, że ich odsunięto. Była tylko jedna rzecz nie w porządku. Pobieranie próbki nie odbyło się według wskazówek, przez specjalistów, ale przez kogoś innego. Tak więc jest szereg takich rzeczy nieprzypadkowych, zaś dalszy ciąg jest to po prostu działanie nie zgodne z zasadami. Jeżeli są trzy laboratoria niezależne, oni mieli wszyscy tę samą metodę, zawsze się połowę próbki zostawia do powtórzenia, a ta połowa zginęła w tajemniczy sposób. Mało tego. Są to pierwotne wyniki obliczeń, zaś oni zweryfikowali te obliczenia. Ale nie udostępniono danych wyjściowych. Warto dodać, że prasa od samego początku wiedziała o wszystkim. Tak więc świadome działanie bardzo nie w porządku. Sposób podania informacji też nie był w porządku, tak że się zrazili. Coś udowadniają, ale nie obiektywnie, nie wyszło to z ich badań, tylko coś udało się udowodnić. Z tego wyszła skandaliczna sprawa z punktu widzenia nauki. 

Następne oskarżenie ogólne. Całun nie był znany przed powstaniem owego falsyfikatu. Mianowicie znaleziono zapis kustosza z Konstantynopola sprzed wyprawy krzyżowej, dokładnie w 1201 r. przy okazji sporządzania inwentarza relikwii, kustosz jednoznacznie zapisał, że był tam całun. Jest to wynik tego, że się tak opinia publiczna wzburzyła, że się poszukuje całunu. Tego wcześniej nie znano. Trzeba szukać we wszystkich archiwach i znajduje się coraz to nowe dokumenty. Wniosek tego taki, że całun wcześniej był znany i do tego czczony.

Jak się już nie da podważyć, to zasiewa się wątpliwości. Niechlubną w propagowaniu takiego poglądu odegrało Wydawnictwo Więź. W książce pt. Nowe odkrycia nauki użyto dość niefortunnego sformułowania na temat wątpliwości na temat powstania obrazu. Jak zatem obraz sprawdzić, skoro żadną metod nie jest stworzony. Tu się pojawia potwierdzenie od starożytności znanego tytułu: Nie uczyniony ręką ludzką. To jest najciekawsze, że wiedzieli o tym jeszcze starożytni, później w średniowieczu. Ta nazwa funkcjonowała w Kościele od bardzo dawna. Zresztą nie tylko dla całunu. Jeszcze dla drugiego obrazu.

Jak to skutkowało? Tworzono kopię obrazu - ikonę, ale nie wiadomo, skąd pochodził oryginał; on odtwarzał obraz nie czyniony ręką ludzką. A tutaj, oni powiedzieli, że są wątpliwości, bo nie znaleziono metody. Jakie są to wątpliwości. Otóż oni mieli zlecenie od sindologów zbadania śladów liter. Okazuje się, że pierwsi badacze badali głównie…… Natomiast pozostałe obszary nie były za bardzo badane. Jak zaczęli badać, to odkryli litery, które nie wiadomo skąd się wzięły, nie mające związku ze zmartwychwstaniem. Oni to badają. Ślady są żadne. Pytanie, czy można zatarty obraz odtworzyć? Wiadomo, że stare pergaminy na cennym materiale były niekiedy wyskrobywane, bo materiał był cenny a chcieli coś nowego pisać na nim. I to nawet dwukrotnie. Okazuje się, że są metody, ażeby odtworzyć ten pierwotny, grecki tekst na którym średniowieczne teksty namalowano dla oszczędności materiału wobec uzyskania pergaminu.

Wątpliwości stwierdzane przez naukowców są jednoznaczne. Dotyczą one nie samego obrazu. Podsumowując wyniki większości ostatnio przeprowadzonych prac przyczyniają się do zwiększenia prawdopodobieństwa tezy o autentyczności całunu. Niemniej liczne pytania dotyczące mechanizmu tworzenia się obrazu ciągle pozostają bez odpowiedzi.

Ostatni, najnowszy pomysł jest taki, że nie da się podważyć prawdziwości relikwii jeśli podważa się prawdziwość Chrystusa. Zwolennicy tego pomysłu twierdzą, że Chrystus był po prostu żywy i wstał. Oni usiłują znaleźć dowody w samym całunie. Powołują się na Pismo Święte, gdzie jest mowa o przebiciu boku Chrystusa na sprawdzenie śmierci przez oprawców rzymskich. Oni z tego wyciągają wniosek, że nie był w ogóle pochowany. Można, ale po co?

Książa, którą wydano z wersją, że Chrystus został pochowany jako człowiek żywy, już w pierwszym rozdziale zawiera pozytywne wyniki badań. Mało tego, oni bardzo ostro krytykują metodę C-14.

Ostatnio znalazłem w Internecie wypowiedź Zbigniewa Blania-Bolnara, socjologa kultury, pisarza i poszukiwacza cywilizacji pozaziemskich, autora książki pt. Obecność UFO. Z kolei specjalista od malowania twierdzi, że na całunie nie znaleziono krwi. Z kolei specjaliści od chirurgii określają grupę krwi. Konkludując chciałem zaznaczyć, że w badaniach nie ma nic rewelacyjnego w postępie badań i zapewne nic nie będzie. 

A teraz zachód. Najciekawsza jest jedna sprawa. Ive de Lage już w 902 r. a więc już 5 lat po uratowani całunu i rozpoczęciu jakichkolwiek badań, podsumował, co już wówczas ustalono. Zanm in zresztą to wypowiedział na jakimś specjalnym spotkaniu, zaczęto go skłaniać, do tego, ażeby nic nie mówił. Był profesorem paryskiej Sorbony. Powiedział tak: gdyby to była postać historyczna, np. Juliusz Cezar, faraon, to wszystko co już wiemy, byłoby wystarczającym dowodem na prawdziwość. Spytał, dlaczego się miesza religijne pojęcia do badań naukowych? Stwierdził też, że dowody są wystarczające dla uznania autentyczności całunu. To był agnostyk, ale uczciwy naukowiec.

W innej książce jej autor wymienia 42 wyniki różnych badań. I rzecz najważniejsza: w roku 1978 podczas kongresu sinologów powstał międzynarodowy program dotyczący badania całunu. Tamci naukowcy nie wskazali wyraźnie, że to jest świadectwo zmartwychwstania. Metoda naukowa polega na tym, że jeśli badam jakieś zjawisko, to mogę to powtórzyć. A przecież tego nie na się powtórzyć, no bo jak? Wobec tego naukowcy mówią inaczej: jak byli razem podczas konferencji prasowej, kiedy podawali wyniki swoich badań zostali zapytani, czy znaleźli jakikolwiek dowód zaprzeczający. Odpowiedzieli wszyscy: Nie! A byli wśród nich i niewierzący, i Żydzi. Wszyscy dawali świadectwo, że nie ma żadnego naukowego zaprzeczenia. I teraz pojawia się pytanie, czy to jest zaprzeczeniem? Poważni naukowcy nie mówią o powtórzeniu doświadczenia, bo nie mogą stworzyć eksperymentu.

Co nowego? Przede wszystkim badania odwrotnej strony całunu. On był podszyty tkaniną dla ochrony. Ale naukowcy zajrzeli i tam. A są rewelacyjne odkrycia. Przede wszystkim nikt nie spodziewał się, że na odwrotnej stronie całunu jest drugie odbicie twarzy Chrystusa. Skąd one się wzięło? To właśnie teraz jest badane. Ale szok polega na tym, że jest to drugie odbicie, inne niż te po wewnętrznej stronie całunu.

Sprawa druga jest równie ciekawa. Otóż na ałunie znaleziono szczątki, czy też pyłki trawertynu. To minerał, rodzaj wapienia, który występuje w okolicach Rzymu. Jest używany w budownictwie i występuje w Palestynie. Badano ten trawertyn bardziej szczegółowo, Pobrano próbki z grobu Chrystusa, gdzie również występował trawertyn. Próbki w pełni się zgadzają. Są potwierdzeniem, że płótno, całun leżał w miejscu, które uważamy za grób Chrystusa. Jest to ciekawe potwierdzenie. 

Zawsze się zastanawiałem, jakie jest źródło przekazu o trzech upadkach Chrystusa. Mamy trzy stacje Męki Pańskiej w Drodze Krzyżowej. Ale ani słowa w Ewangeliach. Nie jestem pewien, ale trzy upadki biorą się z tradycji. I rzecz ciekawa, pyłki trawertynu znaleziono na stopie i na czole. Czyli był upadek. Chrystus dotknął ziemi podczas upadku. Jest to bardzo ciekawe potwierdzenie znalezione na całunie w postaci minimalnych pyłków trawertynu w miejscu, gdzie było czoło i stopa. Są jeszcze inne ślady, w postaci kwiatów.

Inną relikwią związaną ze Zmartwychwstaniem jest chusta. Jak się okazuje, wiadomo w którym wieku była przywieziona w skrzyni z Jerozolimy. To chusta, która była na głowie Chrystusa. Jak czytamy opis ewangeliczny, tam jest powiedziane, że była chusta, zwinięta na osobnym miejscu. Otóż badacze obyczajowości starożytnych Żydów twierdzą, że oni uważali, jeżeli ktoś umiera nagłą śmiercią, to wszystko należy zebrać i pochować z nim. Wynika z tego, że głowę Chrystusa owinięto w chustę przed zdjęciem z krzyża. Na tej chuście są ślady krwi. Są też ślady kolców. Chusta była prawdopodobnie było na głowie Chrystusa, w momencie ostatecznego pogrzebu była spięta, potem została złożona obok. Badania, które przeprowadzono dowodzą, że plamy krwi zgadzają się ściśle z rozmieszczeniem plam krwi na całunie. Grupa krwi jest dokładnie ta sama na wszystkich trzech relikwiach.

Okazuje się, że jest jeszcze tunika i chusta św. Weroniki. Niemiecki dziennikarz, badacz i znawca Watykanu Paul Badde, bliski przyjaciel papieża Benedykta XVI, autor książki o chuście twierdzi, że znalezisko w Manoppello w Abruzji jest odbiciem twarzy Chrystusa i niemożliwe, ażeby to było otarcie człowieka męczonego. Zwrócił uwagę na otwarte oczy. Jego zdaniem chusta powstała dokładnie w taki sposób, jak głosi legenda. Mianowicie jest to dokładne odbicie twarzy Chrystusa.

W Watykanie była przechowywana inna chusta. To vera ikon, przez wiele wieków przechowywana w Watykanie. Była wystawiana jeszcze przed przebudową bazyliki. Gdy budowano nową bazylikę, potężne cztery filary, które trzymają bazylikę, były przeznaczone na skarbce dla czterech najważniejszych relikwii. 

Natomiast znalezisko z Manopello jest malowane na nietypowej tkanie zwanej bisiorem. Nazwa jest używana zarówno dla substancji jak i dla tkaniny. Bisior jest przezroczysty, nie przyjmuje żadnej farby, nie można jej namalować, a więc to, co widzimy, to nie jest obraz. Po drugie, nie jest to obraz malowany, jeszcze jeden nie uczyniony ręką ludzką. Po trzecie, uderza zgodność wizerunku z całunem. Wrażenie ogromne, jakby widziało się oblicze samego Boga. Obraz jest przezroczysty, do oglądania z każdej strony. Siostra z Manopello, która opisała relikwię, zainteresowała różnych badaczy do poszukiwań. Wynika z tego, że badania dopiero się rozpoczynają. Fakty są takie, że obraz znalazł się wówczas, kiedy zaginął obraz prawdziwy, jest odtworzony nie ręką ludzką. Pytanie istotne, kto mógł to mieć. Przede wszystkim cena tkanina wskazuje na Marię Magdalenę. Tylko ona była bogata i ona mogła mieć taką tkaninę.

Czy on był w grobie. On sugeruje tym tytułem, że tak. Al. Nie ma żadnych dowodów. Obraz powstał nie uczyniony ręką ludzką. Ni wiadomo jeszcze kiedy. Tak jak niektórzy uważają, że całun jest świadectwem śmierci i zmartwychwstania, to to jest odbiciem Zmartwychwstałego. Nie ma tu śladów straszliwej męki, ale nie wiemy, jak powstało. Ale jedno jest pewne, że jest to bardzo ciekawa relikwia, nie uczyniona ręką ludzką.

Podsumowanie będzie następujące: nie ma nigdzie niezgodności między relikwiami i badaniami. Co ważne, nie ma dowodów na „nie”. Co ciekawego, Kościół nigdy nie wypowiedział się jednoznacznie, uznając, że to całun jest odbiciem ciała Chrystusa. Mało tego, kiedy wybuchła awantura z C-14, arcybiskup ….. powiedział, że nie na tym opiera się nasza wiara. Opiera się na świadectwie ewangelii, przekazie, na tradycji. Czyli jest to potwierdzeniem tezy, że całun jest relikwią prawdziwą, skoro tak mocno jest zwalczany.